Bieszczady są dla mnie miejscem rodzinnym. Kocham je, bo tu usłyszałem pierwszy raz w życiu wycie wilków w śnieżną i mroźną noc. W Bieszczadach poznałem głosy i zapach rykowiska. W Bieszczadach byłem harcerzem, turystą, balangowiczem, który na góry patrzy znad kufla w Wetlinie i tylko tak. Z moim przyjacielem Romkiem, tak samo jak ja warszawiakiem, zbierałem też jagody zbieraczką niczym najprawdziwszy bieszczadnik w towarzystwie ludzi, których przeciwne losy rzuciły w ten zakątek Polski. Był wśród nas rybak co stracił kuter, były komandos po jednostce karnej oraz cygański chłopak umiejący rzucić dosłownie każdym nożem (nawet takim z harcerskiego niezbędnika) tak, że się wbijały w drzewo. Gdy schodziliśmy z jagodami do Ustrzyk Górnych to wszyscy w Pulpicie pili nasze zdrowie i otaczali nas niezwykłym szacunkiem (oczywiście robili to ze względu na naszych rosłych przyjaciół z życiem wypisanym na twarzach, a nie z powodu mnie czy Romka). W Bieszczady zaciągałem wszystkie poznane dziewczyny. W Bieszczadach mieszkają moi najbliżsi przyjaciele, którzy są dla mnie jak rodzina.
Cały artykuł w magazynie "Bieszczadnik" nr 1.
[wersja papierowa] [wersja elektroniczna]